Sebastian Bergier w szczerej rozmowie otwiera przed nami drzwi do swojego zawodowego świata. Opowiada o przełomowym momencie w karierze, który zmienił jego spojrzenie na futbol, oraz o wyzwaniach współpracy z analitykami, którzy stają się coraz ważniejszym ogniwem w pracy piłkarza. Nie unika też tematów osobistych – dzieli się tym, jak rola ojca wpływa na jego życie i mentalność na boisku. W rozmowie nie zabrakło także tematów emocji związanych z odejściem z GKS-u Katowice oraz planów i ambicji, które stawia sobie teraz w barwach Widzewa Łódź. To szczera i inspirująca opowieść o drodze, pasji i nowych wyzwaniach.
Maksymilian Tarnowski (iGol.pl): Rozmawiamy z drugim najskuteczniejszym Polakiem ubiegłego oraz aktualnego sezonu. Jak się na to zapatrujesz?
Sebastian Bergier (Widzew Łódź): Podchodzę do tego globalnie. Moim celem jest bycie najskuteczniejszym zawodnikiem całej PKO BP Ekstraklasy, a nie tylko wśród Polaków. Oczywiście, rozumiem, że często mówi się o najskuteczniejszym Polaku czy najlepszym obcokrajowcu. Dla mnie najważniejsze jest po prostu to, by jako napastnik zdobywać jak najwięcej bramek. Mam świadomość swoich możliwości i wiem, że potrafię strzelać gole. To zawsze było moim atutem. Staram się maksymalnie to wykorzystywać, szczególnie w polu karnym, gdzie czuję się pewnie i mam tę czutkę. Do tego dążę.
Skąd u Ciebie granie na pozycji napastnika? To był Twój wybór? Czy któryś z trenerów dostrzegł w Tobie coś więcej i uznał, że to będzie najlepsze rozwiązanie?
Moja przygoda z pozycją napastnika ewoluowała wraz z moim rozwojem piłkarskim. Zaczynałem jako napastnik już w młodym wieku, jednak wraz z wiekiem i grą w pełnym składzie często schodziłem niżej na boisku, pełniąc funkcję pomocnika. Od typowej „szóstki”, poprzez „ósemkę”, aż po pozycję numer 10 i skrzydłowego. U trenera Horwata byłem typową „dziesiątką” z ofensywnymi zadaniami. Często pełniłem rolę tzw. dziewięć i pół, czyli podwieszonego napastnika, co dobrze mi wychodziło i przekładało się na zdobywanie bramek.
Za trenera Dariusza Sztylki (aktualnie dyrektor sportowy WKS – przyp. red.) przeszedłem już na pozycję „dziewiątki”, na której grałem również w rezerwach. W początkowym okresie brakowało mi jeszcze fizyczności, by skutecznie rywalizować na tym poziomie. Wymagało to ode mnie dojrzałości i zdobywania doświadczenia. Z czasem nauczyłem się lepiej rozumieć grę. Kiedy mogę zejść po piłkę, kiedy utrzymać pozycję czy wykorzystać przestrzeń, podobnie jak doświadczeni napastnicy, których obserwowałem.
Wspominałeś w wywiadach, że Karim Benzema jest dla Ciebie wzorem do naśladowania. Co konkretnie w jego stylu gry najbardziej Ci imponuje i jakie elementy próbujesz przenieść na swoje boisko?
Wśród napastników, których najbardziej obserwuję i z których staram się czerpać inspirację, jest Karim Benzema. To zawodnik, który łączy technikę z inteligencją boiskową i ma podobne do mnie warunki fizyczne – nie jestem szybkościowcem, lecz bardziej piłkarzem o solidnej posturze. Obserwuję także innych technicznych napastników, takich jak Harry Kane, Viktor Osimhen, Serhou Guirassy, a także legendy pokroju Zlatana Ibrahimovicia czy Luisa Suareza. Miałem nawet okazję zobaczyć Benzemę na żywo, co zrobiło na mnie duże wrażenie i utwierdziło mnie w przekonaniu, że warto się od niego uczyć.
O współpracy z analitykiem
W social mediach pokazujesz swoją pracę indywidualną nad ustawieniem w polu karnym i ruchami, które pomagają Ci tworzyć więcej sytuacji strzeleckich. Jakie elementy swojej gry uważasz za kluczowe i nad czym teraz najbardziej skupiasz się podczas treningów?
Pracuję nad wieloma aspektami swojej gry, a szczególnie nad ustawieniem i poruszaniem się w polu karnym. Dużą pomoc otrzymuję od Marka Gołębiowskiego, z którym współpracuję jako analityk. Dzięki indywidualnym sesjom poprawiłem swoje ścieżki ruchu, co pozwala mi tworzyć więcej sytuacji strzeleckich. To kluczowy element dla napastnika – umiejętność znalezienia się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie.
W Widzewie mam także wsparcie asystenta trenera, Patryka Czubaka, z którym również pracuję indywidualnie nad detalami, takimi jak moment zejścia po piłkę czy odpowiednia orientacja na boisku.
Na pewno widzę jeszcze przestrzeń do poprawy, zwłaszcza w przyjęciu piłki pod presją i w grze głową. Wiem, że muszę jeszcze doskonalić timing i walkę o pozycję z obrońcami w polu karnym, szczególnie podczas dośrodkowań. Choć niedawno zdobyłem swoją drugą bramkę głową na poziomie seniorskim, wiem, że jest to aspekt, nad którym warto pracować, ponieważ dla napastnika jest to bardzo ważna umiejętność.
Jak wyglądała Twoja pierwsza współpraca z analitykiem Markiem Gołębiewskim i co najbardziej wpłynęło na Twoje lepsze poruszanie się po boisku i stricte w polu karnym?
Początki współpracy z Markiem Gołębiewskim były dla mnie momentem przełomowym. Już podczas pierwszej, zapoznawczej analizy pokazał mi konkretne rzeczy, które mogę poprawić, by częściej znajdować się w sytuacjach strzeleckich. I niemal od razu zauważyłem efekty – jeszcze w tym samym tygodniu na treningach w Katowicach zacząłem dochodzić do większej liczby okazji.
Aczkolwiek kluczowa była praca nad moim ustawieniem względem obrońców. Zrozumiałem, że jako napastnik muszę znajdować się poza ich kontrolą – najlepiej tuż za ich plecami, czasem nawet na granicy spalonego. Wtedy to oni muszą mnie cały czas pilnować, co znacznie im to utrudnia, bo jednocześnie muszą obserwować piłkę i całe ustawienie. Ja natomiast skupiam się tylko na piłce.
To wszystko przekłada się później na odpowiedni timing – kiedy ruszyć na prostopadłe podanie, kiedy wejść w pole karne, a kiedy zejść do rozegrania. To są detale, które w moim przypadku zrobiły dużą różnicę.
Jak wygląda Wasza współpraca w praktyce? Co konkretnie pomaga Ci to poprawiać jako napastnikowi?
W naszej współpracy z Markiem Gołębiewskim skupiamy się głównie na moich indywidualnych ścieżkach ruchu – takich, które wspólnie wypracowaliśmy. Analizujemy moje konkretne sytuacje meczowe. Sposób poruszania się, pozycjonowania, zasłaniania piłki czy momenty, w których powinienem inaczej się ustawić. Dzięki temu, że pracujemy już razem od dłuższego czasu, te sesje są konkretne i przebiegają sprawnie. Bywa, że analiza trwa pół godziny, ale są też mecze, które wymagają znacznie więcej czasu, bo sytuacji do omówienia jest dużo.
Często otrzymuję również przykłady konkretnych zachowań z meczów innych napastników – zarówno te pozytywne, jak i negatywne. To pozwala mi porównywać własne ruchy do wzorców na najwyższym poziomie. Przed meczami dostaję podsumowanie kluczowych aspektów mojej gry. Są to wybrane fragmenty wideo oraz lista najważniejszych punktów, które mam zapisane w telefonie. Przeglądam je przed każdym spotkaniem, żeby odświeżyć sobie te rzeczy w głowie. Dzięki temu na boisku wiele z nich wykonuję już automatycznie.
Oprócz tego współpracuję również z trenerem Patrykiem Czubakiem, który regularnie pokazuje mi, co funkcjonuje w mojej grze, a nad czym muszę jeszcze popracować – także na bazie liczb i statystyk. Taka szczegółowa analiza to dziś ogromna pomoc w rozwoju.
Widzew gra bardzo intensywnie, momentami wysoko i agresywnie na połowie rywala. Jak byś to porównał do systemu trenera Góraka, który również skupiał się na agresywnym doskoku do rywala, jednak nie tak wysoko?
Nie wiem, czy pod względem pressingu gramy bardziej agresywnie niż w GKS-ie, bo tam też było dużo skoków pressingowych. Różnica jest raczej w podejściu. W Katowicach obowiązywały bardzo sztywne zasady – konkretne schematy, których trzeba było się trzymać. To miało swoje plusy, bo wszyscy wiedzieli, co mają robić, ale z drugiej strony ograniczało to nieco elastyczność.
Mimo to w Widzewie mamy większą swobodę w odczytywaniu sytuacji boiskowych. Oczywiście są ramy i zasady, ale często liczy się też wyczucie – kiedy zaatakować indywidualnie, a kiedy lepiej zareagować strefowo i zablokować podanie przez środek. Tutaj dopuszczane jest więcej ryzyka – jeśli widzisz, że pressing jeden na jednego może przynieść efekt, to masz przestrzeń, żeby to zrobić, nawet jeśli nie wynika to bezpośrednio z założeń. Myślę, że musimy jeszcze popracować nad odległościami między formacjami, żeby ta agresywność przynosiła jeszcze większe efekty.
Jeśli chodzi o grę w ofensywie – w GKS-ie często opierało się to na kreacji „dziesiątek” i grze skrzydłami, a moją rolą było głównie trzymanie pozycji, często bardziej pasywnej. W Widzewie mam większą swobodę. Jeśli czuję, że trzeba się cofnąć do rozegrania, to mogę to zrobić. Chodzi o to, by nie być schematycznym, tylko czytać grę i podejmować trafne decyzje w odpowiednim momencie. Bo na końcu przecież nie jesteśmy robotami, tylko piłkarzami, którzy mają podejmować najlepsze możliwe decyzje w danym momencie.
Kulisy odejścia z GKS-u Katowice
Twoje odejście z GKS-u Katowice było komentowane przez kibiców i wywołało trochę emocji. Jak z perspektywy czasu patrzysz na ten rozdział i czy miałeś poczucie, że klub faktycznie chciał Cię zatrzymać?
Trochę mi się oberwało od kibiców GKS-u i chcę to wreszcie jasno powiedzieć. Może prościej niż wcześniej, bo wtedy nie byłem gotowy tak otwarcie o tym mówić. Czułem po prostu pewien żal, że sprawy potoczyły się tak, jak się potoczyły. Najbardziej zabolało mnie to, że po kontuzji nie pojawił się żaden jasny komunikat z klubu. Miałem złamaną rękę, co jest poważną sprawą, a mimo to nie było oficjalnego oświadczenia. Nie było nawet prostego przekazu: „zawodnik ma złamaną rękę, pauzuje przez określony czas”. Zamiast tego słyszałem, że może za tydzień, może za dwa będę gotowy. A ja od początku wiedziałem, że to może być dłuższa przerwa i że istnieje ryzyko pogłębienia urazu przy byle upadku.
A jak wyglądał ogólnie Twój kontrakt w GKS-ie?
Miałem w umowie opcję przedłużenia, zależną od rozegrania 50% minut w sezonie. To nie jest dużo jak na zawodnika, na którym klub chce budować przyszłość. Dla mnie to było logiczne – skoro chcą mnie zatrzymać, to powinni dążyć do tego, żebym te minuty wyrobił. Tymczasem praktycznie w każdym meczu byłem pierwszym do zmiany – schodziłem w 55., 60., 65. minucie, nawet gdy czułem, że mogę jeszcze dużo dać zespołowi.
A co możesz powiedzieć o przedstawionej ofercie?
Zaproponowano mi nowy kontrakt, ale warunki były bardzo zbliżone do tych, które miałbym po automatycznym przedłużeniu. Cały czas mówimy o realiach I ligi. To też dało mi do myślenia. Poczułem, że klub nie traktuje mnie tak poważnie, jak ja tego oczekiwałem. Miałem poczucie, że nie było realnej chęci zatrzymania mnie na dłużej. Gdyby była, to dostałbym więcej minut, a nie byłem ciągle pierwszym do zejścia.
I nie chodzi o to, że zostałem potraktowany niesprawiedliwie. Po prostu miałem oczekiwania co do transparentności i zaufania. Uraz pod koniec sezonu sprawił, że nie zdołałem wypełnić wymaganych minut, więc opcja się nie aktywowała. Gdybym grał więcej, a czułem, że zasługiwałem na więcej, ta sytuacja mogła wyglądać zupełnie inaczej.
Czy nie miałeś poczucia, że całe zachowanie „GieKSy”, brak informacji o kontuzji przy jednoczesnym podbijaniu informacji o opcji przedłużenia umowy, wypuszczaniu na zewnątrz insynuacji, że to Ty jakoby miałbyś symulować uraz nie było wymierzone w dyskredytowanie Twojej osoby? Doszło nawet do sytuacji, że wrzucałeś na swoje media wyniki badań, by udowodnić wszystkim fakt swojego urazu i jego powagę.
Myślę, że mogło tak być. Ja nigdy nie ukrywałem, że GKS-owi Katowice zawdzięczam naprawdę wiele. To był klub, który dał mi szansę, który otworzył mi furtkę do rozwoju, i za to będę zawsze wdzięczny. Oczywiście nie była to tylko jego zasługa. Swoją grą, zaangażowaniem i ciężką pracą też udowodniłem swoją wartość. Ale bez tej okazji, bez tej szansy, którą dał mi GKS, nie byłoby mnie dzisiaj tu, gdzie jestem.
Tym bardziej było mi przykro, że zabrakło wtedy czegoś tak prostego jak komunikat po moim urazie. Miałem złamaną rękę, a nie pojawiła się żadna informacja – ani dla kibiców, ani nawet dla wielu ludzi z otoczenia klubu. Zamiast tego cały czas krążyły spekulacje: „może za tydzień zagra”, „może na kolejny mecz będzie gotowy”. Nawet znajomi z Katowic pisali do mnie: „Co się dzieje? Czemu nie grasz?”. A sprawa była jasna. Diagnoza wykazała czterotygodniową, a może i dłuższą przerwę.
Co w takiej sytuacji chodzi po głowie?
Na początku jeszcze miałem myśli, że może jakoś zagram. Bardzo mi zależało, żeby pomóc drużynie. Kiedy jednak wróciłem do domu, porozmawiałem z najbliższymi i na spokojnie wszystko przeanalizowałem. Uznałem, że byłoby to nierozsądne. Utrzymanie było praktycznie pewne, a ja ryzykowałbym pogłębienie urazu. Miałem kontrakt tylko do końca sezonu, więc kolejna kontuzja mogłaby po prostu zamknąć mi drzwi – zarówno w GKS-ie, jak i gdzie indziej.
Czy moment urazu zbiegł się z kontaktami od przedstawicieli Widzewa?
Tak, wtedy też pojawił się temat Widzewa Łódź. Wiedziałem już, że nie zdołam wrócić na boisko do końca sezonu, więc opcja przedłużenia umowy w „GieKSie” też była nie do zrealizowania. Rozmowy z Widzewem potoczyły się szybko. I chcę jasno powiedzieć – nie chodziło tylko o kwestie finansowe. Uważam, że nawet w I lidze większość klubów mogłaby zaproponować mi lepsze warunki niż to, co oferował mi GKS po sezonie. Myślę, że spokojnie 13 na 18 zespołów byłoby w stanie zaproponować mi więcej. Dla mnie jednak najważniejsze było to, czy klub naprawdę chce mnie w swoim projekcie i czy mam tam poczucie zaufania i wiary w moją rolę.
Czy czujesz, że zostałeś potraktowany nie fair przez działaczy „GieKSy”?
Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć. GKS Katowice ma swoje zasady, swoją filozofię działania, które – z mojego punktu widzenia – nie podlegały negocjacjom. Klub po prostu nie chciał ruszyć tego tematu ze mną szerzej. I okej – to jego decyzja, jego plan, jego wizja. Ja nie mam na to wpływu. Ale mimo wszystko czułem, że nie zostałem potraktowany sprawiedliwie, że nie byłem traktowany na równi z innymi napastnikami, którzy wtedy byli w Katowicach. To było dla mnie trudne. Dodam jeszcze, że przed podpisaniem kontraktu z Widzewem miałem spotkanie z prezesem i dyrektorem sportowym. Zakomunikowałem, że niestety nie dogadamy się z racji mojej kontuzji oraz przez fakt, że klauzula wygasała. Było to na kilka dni przed podpisaniem kontraktu z Widzewem.
Jak kibice reagowali na Twoje odejście?
Było sporo negatywnych emocji – z roli ulubieńca trybun, można powiedzieć, stałem się nagle kimś, kto stracił w oczach części kibiców szacunek. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich. Tak jak pojawił się hejt, tak samo dostawałem mnóstwo pozytywnych wiadomości. Pisali do mnie ludzie, których znam z Katowic do dziś. Z niektórymi mamy cały czas kontakt. Mówili, że rozumieją sytuację, znają ją bardziej od środka. Rozumieli, dlaczego podjąłem taką, a nie inną decyzję, i również życzyli mi powodzenia.
Bywały ostrzejsze wiadomości?
Oczywiście. Zdarzały się też wiadomości mniej cenzuralne, które może lepiej pozostawić bez komentarza. Ale to jest część tego zawodu. Trzeba wiedzieć, które głosy brać do siebie, a które po prostu zignorować.
Bardzo krótka jest droga z piłkarskiego piekła do nieba.
Trochę to zabawne i tragiczne w jednym. Byłem tam dwa i pół roku. Zrobiłem dla tego klubu naprawdę dużo – tak jak klub pomógł mi, tak i ja pomogłem klubowi. Umowa się skończyła, podaliśmy sobie ręce i odszedłem z Katowic naprawdę w dobrych relacjach. A jednak to, co działo się później, trochę zamazało tę rzeczywistość. Katowice nawet dodały kiedyś post po ogłoszeniu angażu w Widzewie z moim nazwiskiem i nie spodobało się to części kibiców, dlatego chyba już tego nie zrobili na koniec. Nie pojawiło się żadne oficjalne pożegnanie, żadnego podziękowania w stylu: zestawienie bramek, asyst, może jakiś filmik z momentami z szatni czy z boiska… Tego nie było. Myślę, że po prostu bali się, że pojawi się hejt. I tyle.

O początku zainteresowania z Widzewa
Kiedy zaczęły dochodzić do Ciebie pierwsze sygnały z Widzewa?
Jak już wspomniałem, pierwszy temat pojawił się przy okazji mojego urazu. Pierwszy kontakt z Widzewem, taki już bezpośredni i stricte z klubu, miał miejsce chyba w marcu. Bodajże wtedy, kiedy do Widzewa dołączył Mindaugas Nikolicius. Myślę, że minął może tydzień od jego przyjścia i pojawiły się pierwsze sygnały od moich menedżerów. Dowiedziałem się o tym oczywiście, ale tak samo wiedziałem też o innych tematach – zarówno z Polski, jak i z zagranicy, które gdzieś się toczyły równolegle w moim imieniu.
Wiedziałeś o różnych dostępnych opcjach? Czy raczej otrzymywałeś je zdawkowo?
Mam wrażenie, że nie o wszystkim zostałem wtedy poinformowany, co zresztą rozumiem. Chodziło o to, żebym się nie rozpraszał i skupił na dokończeniu sezonu. Ja sam też podchodziłem do tego tak, że co będzie po sezonie, to wtedy zdecyduję. Wiedziałem, że jestem w niezłej sytuacji. Kilka bramek już strzeliłem, ten sezon był dla mnie taki przełomowy, jeśli chodzi o poziom ekstraklasy. Więc byłem spokojny. Czułem, że niezależnie od tego, jak to się dalej potoczy, mam dobrą pozycję wyjściową.
Dodałbym, że ze wszystkich klubów interesujących się moją osobą to Widzew był najkonkretniejszy. Swoją propozycją 3-letniego kontraktu z opcją przedłużenia pokazał mi, że poważnie chce wiązać swoją przyszłość ze mną. Teraz, gdy są plany wybudowania nowych boisk treningowych, Widzew ma wszystko, by w ciągu kilku lat dołączyć do najlepszych klubów w Polsce
🆕➡️ | 25-letni Środkowy Napastnik
Sebastian Bergier 🇵🇱𝐏𝐫𝐳𝐞𝐧𝐨𝐬𝐢 𝐬𝐢𝐞̨ 𝐧𝐚 𝐳𝐚𝐬𝐚𝐝𝐳𝐢𝐞 𝐰𝐨𝐥𝐧𝐞𝐠𝐨 𝐭𝐫𝐚𝐧𝐬𝐟𝐞𝐫𝐮
𝐃𝐨: RTS Widzew Łódź (Ekstraklasa)📊 𝐒𝐭𝐚𝐭𝐲𝐬𝐭𝐲𝐤𝐢
▪️Sezon 24/25: 🚩 24 ⚽ 9 🅰️ 2 ⏱️ 1386′
▪️Sezon 23/24: 🚩 33 ⚽ 13 🅰️ 4 ⏱️… pic.twitter.com/C2ysQGKEOT— Kamil Pawelczyk – Transfery Piłkarskie Oficjalnie (@pawelczyk_tpo) May 14, 2025
Podpisałeś 3-letnią umowę z opcją przedłużenia o kolejny rok. Czy zakładasz sobie jakieś cele do osiągnięcia na ten czas?
Trudno powiedzieć. Znowu – nie zakładam sobie jakichś dalekosiężnych celów. Nauczyłem się już tego, że kiedyś, jak coś sobie planowałem z wyprzedzeniem, to później jedna rzecz potrafiła wszystko wywrócić, zostawiając po sobie tylko zawód. Teraz staram się po prostu nie nakręcać.
Wiadomo – każdy człowiek marzy, żeby być jak najlepszym zawodnikiem. Ja też marzę o tym, żeby grać w jak najlepszych drużynach na świecie, w topowych ligach, żeby strzelać jak najwięcej bramek, żeby zagrać w reprezentacji. Ale wiem, że tylko każdy kolejny mecz może mnie do tego przybliżyć. I może to zabrzmi jak banał, ale naprawdę tak do tego podchodzę.
Czyli generalnie dużo ważniejsze jest to, co się dzieje w danej chwili?
Tak, skupiam się na tym, co dzieje się tu i teraz. Każdy najbliższy mecz jest najważniejszy. Wiem, że jeśli dołożę coś od siebie, czy to dobry występ, czy bramkę, a drużyna wygra, to moja wartość wzrośnie. A w piłce nożnej wszystko jest możliwe. Dzisiaj jesteś na dole, jutro możesz być na górze – i odwrotnie.
Teraz strzelam bramki, wszyscy mówią o mnie dobrze. Ale wystarczą jeden czy dwa słabsze mecze i już mogą mówić, że się skończyłem. Ja to już przeszedłem, więc wolę nie wypowiadać oczekiwań na głos. Nie chodzi o to, że jestem jakiś nadmiernie pokorny, chociaż wiadomo – pokora w piłce to bardzo ważna rzecz. Ale po prostu staram się nie wróżyć, co będzie, tylko twardo stąpać po ziemi.
Obaj pochodzimy z Wrocławia. Czy otrzymywałeś negatywne wiadomości związane z przejściem do Widzewa?
Jeśli chodzi o Wrocław, to szczerze mówiąc, ze strony osób prywatnych nie dotarły do mnie żadne negatywne sygnały. Nie mówię tutaj o mediach, bo tam mogło się coś pojawić, ale nie zagłębiałem się w to specjalnie. Natomiast prywatnie nikt nie pisał do mnie nic złego, wręcz przeciwnie. Większość wiadomości, które dostawałem, była bardzo pozytywna. Ludzie życzyli mi powodzenia i pisali, że żałują, że nie ma mnie już w Śląsku.
Wiadomo, jestem wychowankiem tego klubu, wychowałem się niedaleko Oporowskiej, to miejsce zawsze będzie dla mnie ważne. Śląsk to klub, który dał mi szansę wejścia na wyższy poziom i bardzo mnie ukształtował jako zawodnika.
O sferze mentalnej i wsparciu psychologicznym
Chciałbym poruszyć wątek współpracy z psychologiem. Czy to był dłuższy epizod? Czy oprócz niego masz inne źródła wsparcia mentalnego?
Miałem kiedyś krótki epizod pracy z psychologiem, ale ogólnie bardzo dużo zawdzięczam bliskim. Dużo daje mi kontakt z bratem, siostrą, żoną, rodzicami, dalszą rodziną. Ważny też jest dla mnie kontakt z trenerem Markiem Kowalczykiem, z którym znam się jeszcze z czasów juniorskich. Mamy regularny kontakt, dużo rozmawiamy. To są osoby, które pomogły mi spojrzeć na wiele rzeczy z innej perspektywy.
Z psychologiem pracowałem tylko przez chwilę, jeszcze w Wigrach Suwałki – chyba tylko trzy sesje. To, co mi wtedy przekazał, wystarczyło. Zostawiło ślad, ale uznałem, że nie potrzebuję więcej. Powiedział mi jedną ważną rzecz: że opinie ludzi to tylko opinie. Każdy może mówić, co chce – ale ja nie muszę się z tym zgadzać, nie muszę tego w siebie chłonąć ani brać wszystkiego do serca. I to bardzo mi pomogło.
Przede wszystkim jeszcze zapomniałem wspomnieć o Krzysiu Ostrowskim – byłym piłkarzu m.in. Śląska i Legii. Specjalizuje się on właśnie w psychologii. Miałem z nim kilka rozmów, kiedy byłem jeszcze w Śląsku Wrocław. Spotykaliśmy się czasem na kawie, czasem gdzieś na trybunach – chociażby przy Oporowskiej. Rozmawialiśmy o różnych sytuacjach, które miały wtedy miejsce. On też mi pomógł. On zna się na tym, wie, o czym mówi, i potrafi dobrze doradzić, bo sam przez to wszystko przechodził jako zawodnik.
Dzięki temu dziś często już nie reaguję na hejt. A czasem wręcz mnie napędza. Budzi we mnie taką sportową złość i chęć udowodnienia komuś: „Mówisz tak o mnie? To patrz teraz. Pokażę ci, że się myliłeś, że będziesz żałować tej opinii”. I tak samo było ze Śląskiem, część kibiców też miała wątpliwości. Potem wielu zmieniło zdanie. Teraz może podobnie jest z niektórymi kibicami „GieKSy”, którzy wcześniej na mnie jechali, a teraz mówią: „A jednak brakuje tego Bergiera”. I wtedy tylko lekko się uśmiecham… i robię swoje.
A co w zasadzie skłoniło Cię do tego, by w ogóle rozpocząć sesje psychologiczne?
Wtedy to wyglądało tak, że jak nie grałem, to naprawdę bardzo się grzałem. Strasznie. Jeszcze mecz trwał, a ja już siedziałem cały czerwony – w środku wszystko się gotowało. I nie potrafiłem tych emocji opanować. Były taka wewnętrzna złość, frustracja, poczucie bezsilności. Ale po kilku sesjach z psychologiem zacząłem to lepiej rozumieć, zacząłem nad tym panować. Z każdą kolejną sytuacją, z każdą decyzją trenera było trochę łatwiej. Oczywiście, do dziś zdarzają się momenty, które potrafią wyprowadzić z równowagi, bo jesteśmy tylko ludźmi. Ale staram się te emocje przekierowywać. Przemieniać złość w pozytywną energię.
Pod batutą trenera Góraka też to miało miejsce?
W Katowicach zdarzyło się, że byłem dwa albo trzy razy posadzony na ławce. Ale kiedy wchodziłem jako zmiennik, to strzelałem bramki. I to była dla mnie właśnie ta zamieniona energia. Nie szukałem wytłumaczenia w szatni, nie chodziłem narzekać, że coś mi nie pasuje, że trener mnie posadził. Wiadomo – miałem w sobie dużą frustrację. Ale podjąłem decyzję: okej, skoro tak jest, to wejdę na boisko i pokażę to tam. Pokażę działaniem, nie gadaniem. Skoncentruję się na tym, żeby zrobić różnicę. I w wielu meczach później tak właśnie było.
W Polsce mało się mówi o psychologicznym aspekcie sportu. Jak myślisz, co można zrobić już na etapie akademii, żeby młodzi zawodnicy mieli odwagę i umiejętność szukania wsparcia?
Myślę, że to jest kwestia bardzo indywidualna. Każdy musi podejść do tego na swój sposób, zgodnie z tym, co czuje i czego potrzebuje. Każdy musi robić to, co uważa za słuszne.
Wydaje mi się, że większość klubów – zarówno w ekstraklasie, jak i w 1. lidze – ma dziś psychologa w strukturach albo przynajmniej kontakt do odpowiednich osób. I to jest bardzo ważna kwestia. Naprawdę, najważniejsze rzeczy dzieją się w głowie. Czasem zawodnik nawet tego nie zauważa, ale jeśli nie masz poukładane w głowie, to trudno być w formie, trudno się rozwijać, trudno funkcjonować.
Dlatego trzeba być świadomym, czego się potrzebuje. I jeśli czujesz, że może ci to pomóc, to nie ma co się krępować. Warto się odezwać, pójść raz, zobaczyć, pogadać. Może coś zaskoczy, może pomoże. A jak nie – to nic się nie dzieje. Ale warto spróbować.
Jak ojcostwo wpłynęło na Twoje codzienne życie, ale także na Twoje funkcjonowanie, nazwijmy to, piłkarskie?
Generalnie można powiedzieć, że ojcostwo bardzo dużo zmienia. To zupełnie inna energia. Mówili mi to wszyscy: że jak wracasz do domu, patrzysz na swoje dziecko, jak rośnie, jak się rozwija. To daje ogromnie dużo – to jest bardzo zdrowe. A jak wszystko idzie w dobrym kierunku, to tej energii masz jeszcze więcej, mimo że czasem się nie wyśpisz czy jesteś zmęczony.
Od momentu, kiedy jestem w Łodzi, czyli od połowy czerwca, mieszkam w hotelu. Moja żona z dzieckiem są we Wrocławiu, więc widujemy się tylko w weekendy. Jak mam jeden, dwa dni wolnego, to staram się od razu jechać do Wrocławia, żeby się z nimi zobaczyć. I wtedy naprawdę wyciągam z tego czasu, ile się da, bo to są dla mnie bardzo ważne chwile.
Właśnie – wspomniałeś, że od połowy czerwca mieszkasz w hotelu. Jak wyglądają Twoje początki w Widzewie od strony mieszkaniowej?
Aktualnie mieszkam tymczasowo jeszcze w hotelu. Klub bardzo pomógł mi w tym temacie. Przez pierwsze dni opłacał z kasy klubu moje zakwaterowanie, żebym miał spokojniejszą głowę na początku swojej drogi. Następnie pomógł mi swoimi kontaktami i współpracą z wybranymi hotelami, w których mogę mieszkać na preferencyjnych warunkach.
A docelowo masz już upatrzoną nieruchomość?
Tak, tu również ogromne podziękowania dla Widzewa. W międzyczasie pomagano mi w poszukiwaniach. Finalnie zdecydowałem się na nieruchomość upatrzoną przeze mnie. Jest ona już na wykończeniu. Spodziewam się, że w ciągu trzech, czterech tygodni będę mógł się wprowadzić. A co za tym idzie – będą mogli w końcu dołączyć do mnie żona z dzieckiem. Wierzę w to, że ustabilizowanie tej kwestii także wpłynie na jeszcze lepszą formę piłkarską. Mając całą rodzinę na miejscu, będę mógł się skupić tylko i wyłącznie na grze i budowaniu dyspozycji. Nie będę w rozjazdach, a czas, który poświęcałem na podróże do Wrocławia i z powrotem, spożytkuję w jeszcze większym stopniu dla rodziny.
Jak Twoja żona to wszystko znosi?
Jestem bardzo wdzięczny mojej żonie, bo w tym momencie, kiedy ja jestem tutaj, to na niej spoczywa ogromna odpowiedzialność – i naprawdę świetnie sobie z tym radzi. Mam nadzieję, że niedługo uda się przeprowadzić do Łodzi całą rodziną i wtedy wszystko wróci do normy. Bo teraz, szczerze mówiąc, więcej mnie nie ma, niż jestem – i to na pewno jest taki mały kamyczek do mojego ogródka.
Wiedziałem, że ten czas tutaj, w Widzewie, będzie dla mnie bardzo ważny i że muszę być w 100% skupiony na tym, co tu i teraz. A każdy weekend, który mogę spędzić z rodziną, to dla mnie coś bezcennego. Życzę każdemu, żeby mógł to tak przeżywać.
Szybka seria pytań
Dobrze, to teraz czas na serię szybkich pytań. Jesteś gotowy?
Tak, jestem.
Najlepszy kolega z szatni?
Piotr Samiec-Talar, a w Widzewie Mariusz Fornalczyk.
Czy uważasz, że zbyt szybko z Ciebie zrezygnowano w Śląsku?
To wszystko mogło się potoczyć inaczej. W rezerwach było widać, jak funkcjonujemy jako drużyna, i myślę, że można było to przełożyć na pierwszy zespół. Wystarczyło tylko podejść do tego umiejętnie.
Bardzo dużo dał mi pobyt w Katowicach – to była prawdziwa szkoła życia. Tam zacząłem naprawdę doświadczać piłki nożnej w pełnym wymiarze. Odpowiedzialność za grę była zdecydowanie większa niż w rezerwach. Musiałem szybko dorosnąć jako zawodnik.
Czy zbyt szybko? Myślę, że nie. W wieku 22 lat najwyraźniej jeszcze czegoś mi brakowało i właśnie ten etap w Katowicach bardzo mi pomógł. Gdybym wtedy wybrał inaczej – np. został we Wrocławiu i poszedł do Śląska – być może moja piłkarska droga potoczyłaby się zupełnie inaczej.

W czym upatrujesz swoją zwyżkową formę?
Myślę, że duży wpływ miało rozpoczęcie współpracy z Markiem Gołębiewskim, moim analitykiem. To był moment, w którym zacząłem pracować nad sobą w trochę inny sposób.
No i oczywiście przełomowa była pierwsza bramka w PKO BP Ekstraklasie. Długo to na mnie ciążyło – że nie mogę wreszcie strzelić tego pierwszego gola. Kiedy w końcu to się udało, poczułem ogromną ulgę i zacząłem grać z dużo większą swobodą.
Najtrudniejszy rywal w ekstraklasie?
Antonio Milić.
Największy wariacik?
Mariusz Fornalczyk.
Najlepszy technik?
W Widzewie Fran Alvarez. Na przestrzeni lat wspomnę tu o Michale Chrapku. Rzuciło mi się w oczy gdzieś to przyjęcie piłki, ta kontrola. No i tych piłek za bardzo nie tracił. Myślę, że jakby jeszcze miał kwestie motoryczne na wyższym poziomie, to grałby na bardzo wysokim poziomie.
Kto w szatni najbardziej ciągnie zespół za sobą – jest takim naturalnym liderem z charyzmą?
Wskażę na Juljana Shehu. Dużo pewności dała mu zwłaszcza końcówka ubiegłego sezonu i przyczyniła się do tego, jak wygląda teraz.
Niedoceniany zawodnik?
Mateusz Żyro.
Największy modniś?
Samuel Akere na pewno. Jest bardzo oryginalny, ma swój styl.
Jeśli dziś miałbyś poradzić młodemu napastnikowi z CLJ, by wybrał Widzew czy Śląsk, to co byś wskazał?
Na dzień dzisiejszy wskazałbym Śląsk. Powód jest prosty – rezerwy grają na poziomie centralnym i jest to większy handicap dla rozwoju piłkarzy niż poziom III ligi.
Kolega ze Śląska, który miał największy potencjał, ale nie wypalił?
Grzegorz Kotowicz. To był taki zawodnik, jakiego w Polsce naprawdę rzadko się spotyka. Taki typowy piłkarz „z ulicy” – z niesamowitym dryblingiem, który potrafił momentami totalnie ośmieszyć rywala. Technicznie był na naprawdę wysokim poziomie.
Myślę, że zabrakło trochę głowy albo może po prostu zaufania ze strony trenerów czy klubu. Gdyby ktoś mu w odpowiednim momencie zaufał i dał więcej wsparcia, jego kariera mogła potoczyć się zupełnie inaczej.
Kogo opowieści o piłce mógłbyś słuchać godzinami?
W Śląsku Krzysztof Mączyński, on miał bardzo dużo do powiedzenia, ale też sporo nam opowiadał i podpowiadał. W „GieKSie” był Alan Czerwiński, którego równie lubiłem słuchać. Tu w Widzewie nie sposób nie wspomnieć o Rafale Gikiewiczu, który też lubi sobie poopowiadać. Tę trójkę bym wyróżnił, bo najwięcej przeżyli piłkarsko i mogliby o tym opowiadać bez końca. A jeśli chodzi o takie kwestie śmieszkowe, rozrywkowe, to osobą, które najlepiej je przedstawia, był Bartek Jaroszek z GKS-u Katowice. Pod tym względem to wybitna postać.
Czy utrzymujesz kontakt z chłopakami z CLJ? Jak tak, to z kim?
Tak, utrzymuję. Bartek Boruń, Adrian Łyszczarz, Szymon Lewkot.